Dziś miałam sen. Piękny, radosny i wspaniały. Na kwiecistej łące
siedział Pan Jezus. Wyciągał ramiona i tulił wszystkie dzieci, które
tak chętnie biegły do Niego.
Na skraju łąki nieśmiało na Jezusa zerkała młodzież. Nastolatki,
które jeszcze chciałyby się przytulić, ale uważają,
że są już tak „dorośli”, że im nie wypada biec i wpadać w ramiona
Zbawiciela. Przybliżają się drobnymi krokami, wolno. Stopka po
stopce. Tak, żeby nikt nie zauważył, że idą w Jego stronę.
Całkowicie z boku, pod drzewami stali i obserwowali całą sytuację
rodzice i dziadkowie. Dorośli i stateczni ludzie. Ich serca wyrywały
się i biegły, ale ciała pozostawały na miejscu. Dlaczego? Bo nie
wypada, bo to zachowanie niegodne osób dorosłych. Za dużo grzechów
na sumieniu, za dużo błędów w życiu...
A Jezus zapraszał wszystkich. Wyciągał ramiona i pragnął utulić
każdego…
Obudziłam się i pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy to, że chcę
być jak te dzieci, które biegną i przytulają się do Jezusa. Tylko co
zrobić, żeby przezwyciężyć tę swoją „dorosłość”?
Może na początek przestać myśleć tak po ludzku. Martwić się i
kalkulować, a zaufać Panu. Niech On prowadzi wszystkie sprawy i
sytuacje. Bo przecież dzieci ufają bezgranicznie. Nie zastanawiają
się, nie kalkulują, czy się opłaca, czy coś dostaną w zamian.
Pomagają, ufają i kochają. Nie za coś, ale tak po prostu.
A gdzie Ty stoisz? Jesteś jak dziecko, które biegnie; jak
nastolatek, który się przybliża wolno, ale niepostrzeżenie?
Czy jak ten dorosły, który uważa że nie godny i nie wypada?
zz